List z Marany (Madagaskar) o. Józefa Pawłowskiego SJ na Światowy Dzień Trędowatych

PANIE, NAUCZ NAS KOCHAĆ TYCH, KTÓRZY NIE SĄ KOCHANI

         Jak co roku, w ostatnią niedzielę stycznia obchodziliśmy w Maranie Światowy Dzień Trędowatych. Święto to, ustanowione z inicjatywy francuskiego podróżnika, poety i człowieka o wielkim sercu – Raoula Follereau, weszło na stałe do światowego kalendarza już w 1954 roku. Jest to nie tylko dzień solidarności z chorymi na trąd, ale przede wszystkim dzień, w którym przypomina się światu, że ta choroba wciąż zbiera obfite żniwo, a ludzie, którzy na nią cierpią, potrzebują naszej pomocy. Jak podają statystyki, na całym świecie aktualnie mamy ponad 3 mln chorych na trąd, a każdego roku przybywa około 250 tys. nowych przypadków zakażenia. Chorują nie tylko dorośli, ale też i dzieci. Choroba szybciej atakuje słabych, niedożywionych, żyjących w warunkach urągających podstawowym zasadom higieny, a więc nic dziwnego, że najbardziej szerzy się w najbiedniejszych krajach świata. 75 procent trędowatych to mieszkańcy Indii. Madagaskar, pod względem ilości zachorowań, zajmuje czwarte miejsce na świecie.

         „To ludzie najbiedniejsi z biednych” – mówił o trędowatych Raoul Follereau. Ta choroba bowiem wiąże się z ogromnym cierpieniem, ale także sprawia, że zostają wykluczeni ze społeczeństwa, zepchnięci poza jego margines. Traktuje się ich jako nieczystych, przeklętych, umarłych za życia. Kiedyś nie mieli prawa pojawiać się w miejscach publicznych, a jeśli przechodzili przez jakąś wieś czy miasteczko, uderzali w kołatki i już z daleka wołali: „Nieczysty, nieczysty!” Wszystko po to, żeby – przez przypadek – nikt się do nich nie zbliżył. Jak czytamy w Biblii, tylko Chrystus bez obrzydzenia patrzył na nich, dotykał ich ran i uwalniał od tej strasznej choroby. Dzisiaj także liczą tylko na Chrystusa, który – posługując się rękami misjonarzy, misjonarek, wolontariuszy – zbliża się do nich, opatruje ich cuchnące rany i leczy. To właśnie ci misjonarze są dla nich na co dzień świadkami Bożej miłości i miłosierdzia.

         My, Polacy, mamy piękną kartę zapisaną w historii służby trędowatym. Pionierem na tym polu był oczywiście o. Jan Beyzym. Potem w jego ślady poszło wielu innych. Są wśród nich misjonarze, misjonarki, świeccy wolontariusze, lekarze, którzy dzisiaj pomagają ludziom chorym na trąd na całym świecie.

         Walka z trądem to nie tylko walka z chorobą, ale przede wszystkim walka o godność tych, którzy naznaczeni są jej piętnem. Walka z głodem, nieludzkimi warunkami w jakich żyją. Jest to bardzo trudne, zwłaszcza w krajach biednych, dotkniętych wojnami, suszą, pustoszonych przez cyklony, tsunami czy inne żywioły. Jest to walka o zmianę mentalności ludzi, bo wciąż, dla wielu, ten, który zarazi się trądem pozostaje nieczystym na wieki, odrzuconym nawet i po wyleczeniu. Nie chce ich społeczeństwo, rodzina. Ci ludzie trafiają więc na ulicę i zmuszeni są żyć z żebraniny aż do końca swoich dni. Jeśli chory zgłosi się na leczenie zbyt późno, trąd pozostawia na ciele trwałe ślady. Czasami trzeba amputować palce u rąk czy nóg, dłonie, stopy a nawet i nogi. Wtedy, jako niepełnosprawny, nie ma już żadnych szans na normalne życie. Jest stygmatyzowany i wyrzucany poza społeczny margines.

         Nasz szpital dla trędowatych w Maranie istnieje już 111 rok. Gdyby nie o. Jan Beyzym i hojność ofiarodawców (głównie z Polski), pewnie by go nie było. Ta placówka była pierwszą tego typu na Madagaskarze i do dnia dzisiejszego – dzięki ofiarodawcom, ludziom wielkiego serca – wciąż działa. Aktualnie mamy tu ponad 70 pacjentów. Oprócz szpitala, tuż za jego murami, mamy jeszcze wioskę, zbudowaną z fundacji Raoula Follereau dla rodzin trędowatych. W sumie więc mamy pod opieką ponad 100 chorych. Na co dzień siostry ze zgromadzenia św. Józefa z Cluny dwoją się i troją, żeby podopiecznym zapewnić podstawowe warunki do leczenia i bytowania. Nie jest łatwo, kiedy nie ma się stałego źródła finansowania, a liczy się tylko na pomoc dobrych ludzi. Czasami, przez długie tygodnie, nasi chorzy jedzą tylko vary sy anana czyli ryż z trawą (ta trawa przypomina nieco nasz szpinak), bo na więcej nas nie stać. Czasami brakuje leków (głównie antybiotyków) i środków opatrunkowych. Dziękujemy jednak codziennie Bogu za to, co mamy, bo przecież mogłoby być jeszcze gorzej i wtedy szpital trzeba by zamknąć. Modlimy się do naszej Patronki – Matki Boskiej Częstochowskiej i każdego dnia – w sposób namacalny – czujemy Jej opiekę i pomoc.

         Oprócz opieki nad chorymi, siostry zajmują się też edukacją dzieci, których w Maranie jest około 30. Niektóre tutaj się urodziły, niektóre przybyły do naszego szpitala razem z rodzicami. Jak wszystkie dzieci na świecie, bawią się, śmieją, czasem nawet robią różne psikusy. Kiedy na obiad dostaną miseczkę ryżu, są szczęśliwe. Problem zaczyna się wtedy, gdy rodzice, umierają z powodu choroby. Takich sierot mamy tutaj kilkanaście. Nie wyrzucamy ich poza bramy szpitala, ale kształcimy je i opiekujemy się nimi dopóki nie zdecydują się na samodzielne życie poza naszymi murami. Trzeba tu dodać, że wśród tych sierot jest wiele bardzo zdolnych i inteligentnych dzieci i serce się kraje, że nie zawsze starcza środków, by im pomóc „wyjść na ludzi”.

         Ja – jako kapelan – na co dzień sprawuję duchową opiekę nad chorymi. Odprawiam Mszę św., spowiadam, udzielam chrztów, ślubów, przygotowuję na ostatnią drogę umierających, głoszę katechezy i rekolekcje. Staram się, jak potrafię, pozyskiwać środki na funkcjonowanie tego miejsca.

Ludzi o wielkim sercu nigdy nie brakowało, więc dzięki ich pomocy mogliśmy zainwestować ostatnio w kilka ważnych dla Marany projektów. Między innymi pomalowaliśmy i nieco wyremontowali dach naszego ponad stuletniego szpitala (blacha na tym dachu założona jest przez o. Jana Beyzyma w r. 1911!!!). Zrobiliśmy nowe, z prawdziwego zdarzenia toalety dla naszych chorych. W ubiegłym roku udało się nam wykopać studnię. Do tej pory wody w Maranie ciągle brakowało, a teraz mamy jej już pod dostatkiem. Wystarczy jej nie tylko do picia i mycia, ale też na pranie i inne porządkowe prace, także na podlanie naszego ogrodu warzywno-kwiatowego. Naszym marzeniem jest zainstalowanie paneli fotowoltaicznych, ponieważ za prąd płacimy tu bajońskie wprost sumy, a na to nas nie stać. Potrzeb jest jeszcze bardzo wiele, bo chcielibyśmy, żeby nasi chorzy mieli tu dobre warunki i nie głodowali. Leczenie chorego trwa średnio od sześciu miesięcy do dwóch lat. Przez ten dość długi czas trzeba zrobić wszystko, by tym cierpiącym ludziom pomóc.

         Podczas spotkania z okazji Światowego Dnia Trędowatych rozmawialiśmy o tych wszystkich sprawach. Na to święto zaprosiłem do Marany naszego superiora, kilku księży z seminarium w Fianarantsoa, a także kleryków. Przyjechały również siostry ze wspólnoty św. Józefa z Cluny, pracujące w trzech różnych miejscach w okolicy. W naszym kościółku odprawiliśmy Mszę św. koncelebrowaną. Modliliśmy się także przy sarkofagu ze szczątkami bł. Jana Beyzyma, dziękując mu za to wspaniałe dzieło jego rąk i serca, które służy nam do dziś. Parę dni wcześniej siostry zabiły dużą świnię, więc na obiad, do ryżu, było odrobinę mięsa, z czego najbardziej cieszyli się chorzy. Pamiętałem, oczywiście, o cukierkach i ciasteczkach dla naszych najmłodszych. Po tej „uczcie” odbyły się występy przygotowane przez kleryków i samych chorych. Były skecze, tradycyjne tańce i śpiewy, a na koniec mecz piłki nożnej – klerycy kontra chorzy. Wygrała drużyna naszych chorych, więc radości było co niemiara. Tylko siostry Sabine – dyrektorki naszego szpitala z nami nie było, bo poleciała na kilka dni do Rzymu. Dostała zaproszenie (i bilet!) z Watykanu na ogólnoświatowe sympozjum poświęcone sprawom leczenia i opieki nad trędowatymi. Nasza siostra została poproszona o zabranie głosu na temat działalności Marany. Bardzo nas to cieszy, bo to dla nas nie tylko wielkie wyróżnienie, ale przede wszystkim okazja do przypomnienia światu o historii i dniu dzisiejszym Marany.

         Po tych skromnych uroczystościach trzeba było wrócić do codzienności. A tu, w Maranie, ta codzienność łatwa przecież nie jest. Liczymy – jak zawsze – na Pana Boga i ludzi, którym los trędowatych – najbiedniejszych z biednych – nie jest obojętny.

         Na koniec chciałbym jeszcze z całego serca podziękować wszystkim, którzy nas wspierają, dzięki którym udaje nam się przetrwać w Maranie każdy kolejny dzień. I jeszcze – jako że przeżywaliśmy kolejny Światowy Dzień Trędowatych – dedykuję wszystkim wiersz-modlitwę Raoula Follerau, którą, tu, w Maranie, często powtarzamy na kolanach przed Najświętszym Sakramentem.

Oto ona:

Panie, naucz nas nie kochać już jedynie samych siebie
i nie zadowalać się tylko tym,
że kochamy naszych bliskich.
Panie, naucz nas myśleć wyłącznie o bliźnich
i kochać przede wszystkim tych, którzy nie są kochani.
Panie, spraw, aby bolało nas cierpienie innych.
Daj nam łaskę zrozumienia,
że w każdej minucie naszego życia
naszego szczęśliwego życia,
nad którym Ty sam czuwasz,
tysiące istot ludzkich, twoich dzieci, umiera z głodu i zimna,
chociaż na to nie zasłużyły…
Panie, ulituj się nad wszystkimi ubogimi świata.
Ulituj się nad trędowatymi,
do których tak często uśmiechałeś się, gdy chodziłeś po ziemi,
nad milionami trędowatych,
którzy wyciągają ku Twojemu Miłosierdziu dłonie bez palców,
ręce bez dłoni…
I wybacz nam,
że na zbyt długi czas zostawiliśmy ich samym sobie,
powodowani haniebnym strachem…
Panie, nie pozwól,
abyśmy potrafili być szczęśliwi sami.
Spraw, aby dotykała nas nędza panująca na świecie
i uwolnij nas od nas samych,
jeśli taka jest Twoja wola.

 o. Józef Pawłowski SJ 
– kapelan szpitala dla trędowatych
w Maranie na Madagaskarze

 

Woda dla Marany – budowa studni dla szpitala trędowatych na Madagaskarze

Towarzystwo Przyjaciół Trędowatych im. o. Jana Beyzyma poruszone sytuacją powodowaną ciągłym brakiem wystarczającej ilości wody w ośrodku w Maranie oraz warunkami sanitarnymi włącza się w finansowanie szpitala dla trędowatych w Maranie. Samo jednak nie jest w stanie być jedynym sponsorem, dlatego zwraca się do Wszystkich, którym nieobojętny jest los chorych na trąd leczonych w szpitalu wybudowanym staraniem o. Jana Beyzyma, o wsparcie tego projektu.

List o. Józefa Pawłowskiego, kapelana szpitala dla trędowatych w Maranie (Madagaskar)

TRUDNA SYTUACJA MATERIALNA W MARANIE

 Kiedy przed ponad stu laty o. Jan Beyzym budował w Maranie szpital dla chorych na trąd, nie szczędził sił i środków, aby był on funkcjonalny i dobrze służył pacjentom. Stosował różne, bardzo nowoczesne, jak na tamte czasy, rozwiązania. Według własnych, racjonalizatorskich pomysłów urządzał to miejsce, aby chorym ułatwić codzienne życie i ulżyć im w zmaganiach z ogromnym cierpieniem. Na to wszystko patrzymy dzisiaj z podziwem i przede wszystkim z wdzięcznością za to, że stworzył to miejsce dla naszych podopiecznych.

Za czasów Ojca Beyzyma trąd był chorobą nieuleczalną. Cierpiący na nią byli odrzucani przez bliskich, pozostawiani sami sobie. Cierpieli więc i umierali w strasznych warunkach, urągających ludzkiej godności. Nieodłącznym ich towarzyszem był nie tylko ból, ale też głód. Większość z nich nie umierała na trąd, ale właśnie z głodu. Szpital w Maranie stał się wówczas jedynym miejscem na Madagaskarze, gdzie znajdowali nie tylko dach nad głową, ale też opiekę. Z tego szpitala chorzy korzystają do dziś. Można powiedzieć, że jest to fenomen, bo przez 110 lat ośrodek ten utrzymuje się wyłącznie z datków ofiarodawców – głównie z Polski. Gdyby nie ta pomoc, szpital już dawno przestałby istnieć. Oczywiście te darowizny nie wystarczają na wszystko, ale przynajmniej zabezpieczają podstawowe potrzeby.

Tak jak kiedyś robił to Ojciec Beyzym, również dzisiaj wszystkie nasze sprawy oddajemy w ręce Matki Bożej Częstochowskiej. Bo Ona jest tu gospodynią i opiekunką. Nawet w najtrudniejszych chwilach zawsze możemy na Nią liczyć. Modlimy się codziennie przed obrazem z Jej wizerunkiem i otrzymujemy wiele łask. Wspiera nas też z nieba bł. Jan Beyzym. Dzięki temu udaje nam się jakoś wiązać koniec z końcem i przede wszystkim nie przymierać głodem. Zawsze bowiem znajdują się ludzie o wielkim sercu, którzy nas wspomagają.

To właśnie dzięki takim wspaniałym ludziom możemy zabezpieczać szpital w potrzebne leki i środki opatrunkowe, a ostatnio dokonaliśmy także wiele drobnych, koniecznych remontów. Jest też nadzieja, że wkrótce Marana będzie mieć wreszcie pod dostatkiem wody, bo dzięki hojności darczyńców będziemy mieć tutaj studnię. Bez wody nie da się przecież żyć, a Marana tej wody potrzebuje w sposób szczególny. Kiedy przez długie miesiące nie spada z nieba ani kropla deszczu, kiedy wysychają źródła, możemy sobie tylko pomarzyć o kąpieli, praniu, utrzymaniu pomieszczeń w czystości. Jesteśmy więc wdzięczni naszym dobroczyńcom za każdy grosz, bo dzięki nim nie będziemy już musieli tej wody racjonować.

Studnia to najwspanialszy prezent dla Marany. Można powiedzieć, że to „luksus”, którego na pewno będą nam zazdrościć inni. Cieszymy się, że będziemy mieć wodę, ale chcielibyśmy jeszcze trochę unowocześnić łazienki dla naszych chorych. Jest wiek XXI i aż trudno uwierzyć, że w takiej instytucji jak szpital nie ma na przykład toalet z prawdziwego zdarzenia. Zamiast takich, które znamy w Europie od dawna, mamy po prostu dziurę w posadzce i chorzy załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne na stojąco. Nie lepiej prezentują się też umywalki czy prysznice.

Żyjemy tutaj, jak to się mówi, jak za króla Ćwieczka. Ludziom tak bardzo okaleczonym chorobą, słabym, cierpiącym przydałoby się odrobinę „luksusu”. A ten „luksus” to toalety ze zwyczajną muszlą klozetową, bidety, umywalki, prysznice, maty antypoślizgowe, poręcze, których mogliby się przytrzymać, by bezpiecznie poruszać się w łazience.

Niestety, na razie nie mamy możliwości, by to zmienić. Liczymy na ludzi o hojnych sercach, którym los dotkniętych cierpieniem naszych malgaskich braci nie jest obojętny. Mamy nadzieję, że te nasze marzenia kiedyś na pewno się spełnią. Mateńkę naszą Częstochowską będziemy prosić, by nam w tym pomogła.

Nasi chorzy najczęściej pochodzą z bardzo biednych rodzin i nigdy w życiu żadnych wygód nie mieli. Dla nich sam pobyt w szpitalu jest już luksusem. Bo mimo różnych niedogodności i braków mają tutaj o niebo lepsze warunki niż w buszu, gdzie wcześniej mieszkali. Jeśli jednak jest jakakolwiek możliwość, by te warunki choć trochę poprawić, to trzeba to zrobić.

Ktoś powiedział, że najpiękniejszą modlitwą, jaką możemy zanieść do Boga, jest pochylenie się nad cierpieniem drugiego człowieka, nad jego ranami. Tutaj, w Maranie, gdzie nasi bracia doznają niewyobrażalnego wprost cierpienia, taką modlitwę zanosimy Panu Bogu codziennie. Prosimy też o to, by razem z nami, tu obecnymi, do tej modlitwy zechcieli dołączyć też inni. Bo taka modlitwa naszym chorym jest bardzo potrzebna. Być może nie będą mieli już siły powiedzieć „dziękuję”, ale za to Pan Bóg na pewno uśmiechnie się do nas serdecznie.

Pozdrawiam pięknie z Marany i zapewniam o modlitewnej pamięci.

Jozef Pawłowski SJ,
kapelan szpitala w Maranie

29.12.2022 

Święto Misji w sobotę misyjną w Krakowie – Łagiewnikach

Święty Jan Paweł II w trzecią sobotę – 17 sierpnia 2002 r., we wspomnienie liturgiczne św. Jacka Odrowąża konsekrował ołtarz w nowej świątyni i dokonał uroczystego Aktu zawierzenia  świata Miłosierdziu Bożemu, w Światowym Centrum Kultu Bożego Miłosierdzia, w Krakowie – Łagiewnikach.

            W sierpniu tego roku obchodziliśmy 20. rocznicę tej niezwykłej uroczystości. W trzecią sobotę zwaną misyjną, 20 sierpnia br. podczas Koronki do Bożego Miłosierdzia, a następnie Eucharystii modliliśmy się o rychłą kanonizację bł. Jana Beyzyma, Apostoła Trędowatych, o pokój na Ukrainie i na świecie. W modlitwie pamiętaliśmy o papieskiej intencji na wrzesień.
Błogosławiony o. Jan Beyzym SJ urodził się w Beyzymach Wielkich, na Wołyniu, obecnie jest to teren Ukrainy. Święty Jan Paweł II tę niezwykłą postać beatyfikował na Błoniach Krakowskich 20 lat temu – 18 sierpnia 2002 r. Podczas uroczystej Mszy św., w homilii powiedział: „W duchu miłosierdzia wspierajcie nieustannie misjonarzy pomocą i modlitwą”.
          W tym szczególnym dniu rozważania Koronki do Miłosierdzia Bożego przygotował ks. Marek Pabich (KUL), a na jej zakończenie odmówiono Akt zawierzenia świata Miłosierdziu Bożemu. Mszy św. przewodniczył i homilię wygłosił o. dr Kazimierz Szymczycha SVD, sekretarz Konferencji Episkopatu Polski ds Misji. Przy ołtarzu Najświętszą Eucharystię sprawowali również ks. Janusz Zwoliński CM, długoletni misjonarz z Zairu i o. Rene Agbonou MCCJ z Togo, który ponad rok temu przyjął święcenia w Togo oraz ks. Ignacy Moskwa. W czasie homilii o. dr Kazimierz Szymczycha nawiązał do ostatniej pielgrzymki św. Jana Pawła II do ojczyzny (2002 r.). Wspomniał też, że modlił się przy grobie bł. Jana Beyzyma podczas pobytu na Madagaskarze. Na ołtarzu obecne były relikwie bł. Jana Beyzyma, którymi opiekuje się Towarzystwo Przyjaciół Trędowatych im. o. Jana Beyzyma. Obecna prezes tego Towarzystwa Elżbieta Jastrzębska czytała lekcję podczas Eucharystii; ona również czytała lekcję na Mszy św. sprawowanej pod przewodnictwem św. Jana Pawła II (Kraków, 18.08.2002 r.).  Liturgię Mszy św. ubogaciły pieśni: „Radość Ewangelii źródłem misyjnego zapału”, słowa i muzyka Juliusz Łuciuk; „Błogosławiony Janie Beyzymie”, słowa i muzyka o. prof. Stanisław Ziemiański SJ; „Ave Maria” – Jan Maklakiewicz. Na organach grał dr Tomasz Soczek, zaś śpiew wykonała Joanna Soczek – sopran. Na tę uroczystość została wykonana okolicznościowa dekoracja obrazująca postać bł. Jana Beyzyma wraz z trzema młodymi Malgaszami. Była to kopia z oryginału obrazu namalowanego przez o. Zygfryda Kota SJ na uroczystości związane z beatyfikacją Posługacza Trędowatych podczas Mszy św. w dniu 18 sierpnia 2002 r. Uroczystą modlitwę przygotował Akademicki Ruch Misyjny w Krakowie wspólnie z Towarzystwem Przyjaciół Trędowatych im. o. Jana Beyzyma. 

           Święty Jan Paweł II był z Pielgrzymką na Madagaskarze (28.04 – 6.05.1989 r.).
          Papież o ojcu Beyzymie powiedział m. in.: „Jestem szczęśliwy, że celebruję przed krzyżem i obrazem Naszej Pani Częstochowskiej, który przywiózł on do Marany, i ofiaruję Najświętszą Ofiarę, używając jego kielicha…”. (W: „Błogosławiony Jan Beyzym – człowiek i dzieło”, autor Ludwik Grzebień SJ, wyd. WAM.).   

Agata Schönborn, Akademicki Ruch Misyjny  


ks. K. Szymczycha

Listy z Marany

Grudzień 2011 – nr 58

2011 kończy się. Wielki rok dla Marany! Pozwolił nam przeżywać „ Boży galimatias” jak to mówiła błogosławiona Anne-Marie Javouhey. Tygodnie i miesiące usiane radościami, troskami, oczekiwaniami i nadziejami… A teraz zapraszamy Was do podziękowania za to Bogu razem z nami na początku tego przesłania.
Obchody Stulecia były punktem kulminacyjnym, od 15 do 18 września. Długo i pracowicie przygotowywane przez wszystkich, dały prawdziwe świętowanie z piękną pogodą: chorzy obecni i dawni jako goście honorowi, Siostry – siedmiokrotnie liczniejsze w związku z okolicznością, osoby zaproszone i przyjaciele, którzy przybyli dzielić modlitwę i radość oraz Wy wszyscy z różnych stron świata, którzy uczestniczyliście w tym sercem. Dziękujemy wszystkim.
Dzień 15 [września] był dniem modlitwy: kazania 2 kapłanów, różaniec do groty w ogrodzie, Eucharystia za zmarłych, odwiedzenie cmentarza i adoracja Najświętszego Sakramentu dla uwielbienia i podziękowania Bogu oraz powierzenia Mu Wielkiej Rodziny z Marany, której członkami jesteście wypełniły dzień.
16 września, jak w ulu, każdy dopinał na ostatni guzik swój program…
17 września – poświęcenie tablicy pamiątkowej i sali muzealnej, która prezentuje historię Marany. Następnie uroczysta Msza św. Pod przewodnictwem Jego Ekscelencji Fulgence Rabemahafaly, naszego arcybiskupa. Wspaniale udekorowane podium, zgodnie z maksymą błogosławionego Ojca Beyzyma: „ Nic nie jest zbyt piękne dla Boga” wieńczył tekst ze św. Mateusza:
„Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych braci moich – mnie uczyniliście”
Nasi chorzy, z których wielu jest analfabetami, śpiewali z całego serca CREDO po łacinie, wyrażając swoją jedność z całym Kościołem. Troje naszych pracowników otrzymało Medale za Pracę od władz administracyjnych. Przyjęcie koktajlowe dla wszystkich uczestników zakończyło to bardzo wypełnione przedpołudnie.
Na 18 września przygotowaliśmy wspólny posiłek dla chorych i ich rodzin (około 150 osób). Siostra Klaudia na tą okazję utuczyła indyki i siostry posługiwały chorym zebranym na dziedzińcu, ubranym w świąteczne ubrania: polo z logo stulecia, kapelusze, spódnice… i nowa zastawa dla każdego. Przy dźwiękach bębnów i tanecznych pląsach Sióstr, wjechało wielkie, udekorowane ciasto. Ze wzruszeniem obserwowaliśmy radość i błyszczące oczy maluchów, które nigdy nie widziały czegoś podobnego oraz emocje starszych chorych, przy jego dzieleniu.
Po południu chorzy i siostry przedstawili śpiewy, tańce i skecze ku radości wszystkich.
Oto krótkie sprawozdanie z tego, co przeżywaliśmy. Wcześniejsze przygotowania tej rocznicy były także okazją aby uwrażliwić naszych chorych na zalążki i historię tego dzieła, którym jest Marana. Odwiedziliśmy grób „Ramarana”, miejsce pierwszego szpitala, gdzie miał również miejsce piknik oraz sadzenie drzew tak, jak robił to Brat Dursap. Obecni chorzy bardzo nam pomogli przy nagraniu DVD, na którym jest przedstawiona teraźniejszość i przeszłość Marany. Każdy mógł się lepiej poczuć, dowiadując się, że obecne leczenie trądu prowadzi do całkowitego wyleczenia, podczas gdy ich poprzednicy nie mieli tyle szczęścia i często żyją jeszcze, ale okaleczeni.
Wykorzystaliśmy również okazję, aby nagłośnić w radio i prasie istnienie Marany i uświadomić, że leczenie trądu jest możliwe i bezpłatne.

We wspólnocie przeżywaliśmy również trudne chwile. 10 czerwca, po wielu cierpieniach, odeszła do Domu Ojca Siostra André Lalahy od dwóch lat pracująca w Androhibe: misja w Mahabako, gdzie była odpowiedzialna za wykrywanie choroby, nie zapomni nigdy jej poświęcenia. Jej wiedza dermatologiczna pomogła wielu chorym. 7 czerwca przyszła kolej na naszą Siostrę Geneviève, aby opuścić nas dla Życia i Radości wiecznej. Przytomna i spokojna do samego końca w ostatnim dniu dziękowała za 105 lat życia, 83 lata powołania. Zostawiła nam piękny przykład Służby. Spoczywa na cmentarzu w Maranie pomiędzy misjonarzami i chorymi. Powierzamy je Waszym modlitwom.

Po radościach świętowania stulecia przeżywamy okres ślubowań:
Przybycie Siostry Louise Solange Rafarahanta, świeżo po wrześniowych ślubach. Wyjazd Siostry Claude Ravaoarivelo na nową misje do Talata Vololondry niedaleko Tananarive. Wyjazd Siostry Odette Rasoanjanahary na studia medyczne do Tananarive. Zostaje nas 6 Sióstr aby służyć chorym. Pomiędzy młodymi aspirantkami: 1 postulantka, 2 zaczynają prepostulat a 2 pragnęły powrócic do rodzin. 5 nowicjuszek przyjechało, aby dzielić nasze życie i pracę i rozpoznać swoje powołanie. Powierzamy Waszej modlitwie te młode, szczodre dusze, aby poszły za Chrystusem. Współpracownik Fidesco, po 3 miesiącach pobytu, wrócił do Francji, aby kontynuować swój projekt służby misyjnej. Gościliśmy sporo nowych osób, często zdziwionych odkryciem trędowatych. Wiele osób myśli, że trąd już nie istnieje. Są oczarowani całością Marany i sposobem, w jaki wioska jest zorganizowana.

Tak, jak Wam pisaliśmy w Kurierze z poprzedniego roku, rozpoczęliśmy remont sanitariatów dla chorych. Wielkie prace, powierzone zaufanemu przedsiębiorstwu, które mimo wszystko nas rozczarowuje. Praca jest dobrze wykonana, finanse dobrze zarządzane, niestety prace, które miały się zakończyć w kwietniu trwają do dziś (listopad). Nie ma kabin natryskowych i prowizoryczne WC od roku służą chorym, podczas gdy higiena jest podstawa leczenia trądu!!! Prosimy o modlitwę, aby wszystko zakończyło się szybko i przed porą deszczową.
Oczywiście przygotowanie obchodów Stulecia zmusiło nas do tysiąca i jednej pracy, aby przyjąć dobrze naszych przyjaciół.
Musimy zastanowić się nad « mikroprojektami » , które przynoszą dobre rezultaty dla jednych ale drugim stwarzaja problemy i trudności w relacjach z chorymi w momencie ich powrotu do wioski… (zazdrość…)

Rok szkolny zakończył się sukcesem dla czwórki naszej młodzieży , która ukończyła szkołę podstawową. Zapisaliśmy 4 chłopców do Oratorium Don Bosco i 3 innych do „armii” przygotowawczej. Mieszkają w małym mieszkaniu, które wynajmujemy w pobliżu szkoły a na weekend wracają do Marany podsumować pracę i zaopatrzyć się na następny tydzień pracy. Jeden ze starszych chłopców, który ukończył kształcenie w specjalności „Drzewo” i pracuje w warsztacie w mieście, odwiedza ich co wieczór i zapewnia nadzór. Powierzamy ich Waszej modlitwie, bo nawet pod opieką adeptów Don Bosco nigdy nie wiadomo, co im przyjdzie do głowy a ich rodzice są daleko.

Wiele rodzin po wyleczeniu powróciło do swoich wiosek i w szkole mamy tylko 15 dzieci w mieście a 6 w szkole podstawowej.
Kształcenie dorosłych, po pewnych przestojach związanych z wyjazdem osoby odpowiedzialnej, reaktywowano na początku października. Młodzi chłopcy są bardzo zmotywowani do pracy i nauczycielka również. Ona zajmuje się również wdrożeniem do porządku (niewdzięczna lecz nieoceniona posługa) i czystości przy posługiwaniu chorym. Łagodnie i stanowczo, krok po kroku pozwala poznać wszystkim smak piękna i czystości.
Rozpoznajemy również możliwość zagospodarowania wiedzy wielu chłopców między 7 a 15 rokiem życia na poziomie CM1 i CM2 którzy rozpoczynają leczenie.

A teraz mała anegdota z życia Marany. 20 października podczas śniadania usłyszeliśmy krzyki na dziedzińcu i głos dzwonu z wioski !! Na pewno alarm pożarowy. Wszyscy pospieszyliśmy na ratunek i zastaliśmy na miejscu dwóch małych pastuszków, Noël’a i Mike’a, którym, jak zeznawali, ukradziono w lesie barany. Dwóch chłopaków wspomaganych potem jeszcze przez trzech innych, ze strzałami i siekierami przyszło i powiedziało, żeby się wynosili, bo stado należy do nich i zabrali 31 sztuk: jagnięta, ciężarne owce i barana…WSZYSTKO. Pastuszkowie próbowali śledzić napastników, aby dowiedzieć się skąd przybyli, ale strach przed strzałami kazał im wrócić do domu. Niemi ze strachu i emocji stali otoczeni kolegami, którzy ich wypytywali, aby szybko pojąć o co chodzi. Niezwłocznie, wszyscy sprawni udali się na poszukiwania, alarmując jeszcze dzwonem. Dwójka maluchów została posłana, aby nas zawiadomić. Prośba do kierowców i dwóch wyruszyło, każdy w innym kierunku, aby mieć panoramicznie w zasięgu wzroku wyjście z lasu. Chorzy szli śledząc na ziemi „baranie bobki „ w poprzek lasu. Szybko dogonili stado. Złodzieje w panice uciekli a stado w komplecie wróciło przyjęte owacjami i radością. My w międzyczasie wysyłaliśmy SOS do błogosławionego Ojca Beyzyma, aby zatrzymał stado i zmusił złodziei do ucieczki. A więc wielka pieśń wdzięczności zabrzmiała w kaplicy przed Ojcem Beyzymem. Dziękujemy za WSZYSTKO Panu.

Nasi chorzy : Marana potwierdza swoje powołani do wykrywania, leczenia i otaczania opieką chorych nawet po ich wyleczeniu, ponieważ często bolesne następstwa choroby wymagają ich powrotu do ośrodka na długie leczenie problemów skórnych i nerwowych… W 2010 roku przyjęliśmy 23 nowych pacjentów a w 2011 mamy 50 przypadków, z czego ok. 15 między 7-15 rokiem życia. Bezrobocie nam niestety nie grozi!!! Cieszymy się, że przychodzą zanim będzie za późno, ponieważ jesteśmy w stanie ich leczyć i, dzięki Waszej wiernej pomocy, karmić, ubierać i uczyć. Dziękujemy za udział w naszym posłannictwie.
Z pewnością zadajecie sobie pytanie, czy to oznacza nawrót i wzrost zachorowań na trąd. My również zadajemy sobie to pytanie, ale brak informacji centralnej z całej wyspy powoduje na razie brak odpowiedzi na nie. Nowe przypadki trafiają do nas w czasie naszych wypraw w teren oraz poprzez wcześniejszych pensjonariuszy, którzy starają się namówić swoich przyjaciół czy rodzinę dotkniętych chorobą, aby jak najszybciej trafili do Marany. Ojcowie z buszu również współpracują aktywnie.
Organizacja naszej wioski przeżywa ważną zmianę, próbujemy łagodnie zorganizować dzielnicę rodzinną, która w 50% uległa wymianie: 4 dawne rodziny wyjechały a na ich miejsce przybyły 3 nowe z rodzicami, braćmi, siostrami, kuzynami, kuzynkami, osieroconymi dziećmi: 3 chorych w każdej rodzinie. To przykre, ale to dla nas dobry omen, ponieważ im młodsi przybywają, tym większa nadzieja na ich wyleczenie bez następstw i szansa na lepszą przyszłość.

Sygnalizujemy przy okazji przypadek « Rene », naszego wielkiego chorego z 2009 roku. Otrzymaliśmy wiadomości od niego. Czuje się dobrze i uczy się w 9 klasie z bardzo dobrymi wynikami. Wielu członków jego rodziny jest zarażonych, ale nie są jeszcze gotowi przyjechać na leczenie do Marany. Módlcie się za nich, aby jak najszybciej zdecydowali się na leczenie.
Pozytywnym sygnałem, naszym zdaniem, jest również chęć szybkiego powrotu do domów po leczeniu młodych ludzi. Czują się bardziej odpowiedzialni za swoje rodziny, domy, ziemię. Wielu rozumie, że przyszłość zależy od nich samych i że zostaną dobrze przyjęci u siebie. Inaczej niż dawne rodziny, które miały tendencję do pozostawania w Maranie, ze strachu przed złym przyjęciem po powrocie we własnej wiosce lub braku samodzielności. Te częste „tam i z powrotem” zmuszają nas do zatrudniania większej ilości personelu do wykonania prac, które przedtem wykonywali chorzy. Więcej pieniędzy potrzeba na wynagrodzenia. Zmniejszenie się personelu zakonnego zatrudnionego przy zabiegach zmusił nas do zatrudnienia 2 młodych pielęgniarek świeckich, które właśnie skończyły studia i będą dzielić naszą pracę. One zapewnią bieżące zabiegi, co pozwoli Siostrze pielęgniarce bardziej otoczyć opieką duchową osoby, które tego potrzebują oraz zająć się kształceniem personelu medycznego i nadzorem.
W październiku, pomimo suszy, która solidnie naruszyła wydajność naszych źródeł, Marana była przystrojona przez wszytkie krzewy róż pełne kwiecia, żywopłoty z głogu, matowe Jacarandy i bzy…a my chwaliliśmy Boga za Jego Cuda.Ofiarowaliśmy te pachnące bukiety jako dziękczynienie za naszych hojnych darczyńców, za Wasze paczki i listy, które pozwoliły nam przygotować wspaniałe święto dla naszych chorych, za Waszą wierną przyjaźń, która dodaje nam odwagi i wytrwałosci mimo deficytu personelu zakonnego.Przyjmijcie te bukiety róż, które wyrażają gorącą wdzięczność naszą i naszych chorych. Wybaczcie, że nie piszemy częściej. Przepraszamy za długie oczekiwanie na pocztę… lub jej zagubienie.Nasza praca jest ciężka a zmęczenie i wiek nie zawsze pozwalają nam zrealizować to, co bardzo chcielibyśmy np. napisać do Was.
“ Gdyby każdy człowiek, każdego dnia rzucił jeden kwiat na drogę swojego bliźniego, ziemskie drogi oferowałyby tylko radość”

W tą wigilię Bożego Narodzenia i Nowego 2012 Roku życzymy Wam, abyscie nadal rozsiewali kwiaty przyjaźni i dzielenia się, aby ziemskie drogi zajaśniały radością tak, jak to dzięki Wam stało się w Maranie.

Z braterską miłością, wdzięcznością i modlitwą wspólnoty oraz chorych. Życzymy wszystkim:

Radosnych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego roku 2012 z Jezusem, Maryją i Józefem

 

Tłumaczenie: mgr Jadwiga Staromiejska